czwartek, 29 marca 2012

Rybki z Mysłowic

Przewrotny tytuł zwiastujący niezwykłą płytę grupy Myslovitz. Skalary, mieczyki, neonki, bo o niej mowa, jest wybijającym się albumem spośród całego dorobku zespołu. Pamiętam jak kilka lat temu wpadła w moje ręce i jak jej słuchałem po raz pierwszy, drugi, piąty i ciągle coś mi nie pasowało w niej. To nie był Myslovitz z poprzednich płyt. Niedawno postanowiłem sobie odświeżyć twórczość polaków i trafiłem także na ten album.

Materiał został nagrany podczas sesji nagraniowej do Korova Milky Bar. Czemu więc tak bardzo różnią się te dwa krążki? Otóż skalary są albumem prawie w całości improwizowanym. Zespół poszedł na żywioł i postanowił poeksperymentować z brzmieniem. Co wyszło?

Materiał diametralnie różniący się od poprzednich dokonań grupy. Całość utrzymana w klimacie tajemnic, nocy, niezwykłości... Brzmienie niczym z marzeń sennych na bardzo różne tematy. Jednym słowem czysta psychodelia w jednym z najlepszych z polskich wydań (lepsza jest chyba już tylko ścianka, ale o niej innym razem). Czego można się spodziewać? Doskonałego wokalu Artura Rojka, choć znajdziemy go jedynie na czterech utworach. Przemka Myszora na klawiszach oraz na gitarze wyczarowuje nam niezwykłe brzmienia z instrumentów. Wojtek Powaga na gitarze prowadzącej, Wojtek Kuderski - perkusja, Jacek Kuderski - bas oraz drugi wokal.

Krążek otwierają Skalary, mieczyki, neonki, część 1 oraz Theme From Road Movie. Spokojne, wciągające i niezwykle klimatyczne utwory będące jedynie wstępem do dalszej części. A tam znajdziemy żywsze i ostrzejsze brzmienia, jak choćby w utworze W sieci czy Dance of the Cocaine Dancer. Co jakiś czas natkniemy się na kolejne części (w sumie na całej płycie aż trzy) Skalarów, mieczyków, neonków.

Ale żeby nie było tak kolorowo płyta nie jest ideałem. Fajnie, że muzycy puścili wodze fantazji i postanowili wydać swoje improwizacje. Niestety wiąże się to z licznymi moim zdaniem niedociągnięciami. Miejscami ma się wrażenie, że komuś zabrakło pomysłu i zupełnie na odczepnego zagrał jakąś partię. Część utworów jest od początku do końca dobra, ale te gorsze są jedynie materiałem z którego coś mogłoby być... Na przykład dobre intro, solówka, ale w środku zupełny brak pomysłu.

Zatrzymajmy się jeszcze przy utworach gdzie pojawił się wokal. Życie to surfing stał się jednocześnie singlem promującym. Porównanie życia do surfingu jest bardzo trafne moim zdaniem. Doskonały tekst i wokal Artura Rojka świetnie współgrają i wpasowują się w klimat całego utworu.  Czerwony notes błękitny prochowiec i kolejny tekst. Traktujący o naszej przeszłości i zatrzymujący się przy niej na chwilę. Wspomnienia... O tym czym dla nas są, czy bylibyśmy teraz zdolni do takich "wyczynów" jak wtedy. Jednocześnie tęsknimy za tym co było i wiemy doskonale, że to przeminęło i nigdy nie wróci... Jedynym minusem jest stosunkowo długie i średnio ciekawe intro. W sieci opowiada o mediach i złudzeniach jakie kreują. Mimo upływu tylu lat tekst jest chyba nawet bardziej aktualny niż kiedy został wydany, gdyż "sieć" wkradła się obecnie w niemal każdy zakamarek naszego życia. Ostatnim nagraniem z wokalem jest Marie Minn Restaurant. Bardzo spokojny, cichy i delikatny utwór z ledwo przebijającym się momentami głosem, ale czy nie tak jest właśnie w środku dnia w malutkiej restauracji gdzie za ladą stoi drobna urocza dziewczyna przypatrująca się pędzącemu światu za witryną oraz gościom przy stolikach...

Podsumowując album wart jest przesłuchania mimo kilku bardzo średnich utworów. Należy pamiętać, że nie jest to album jak reszta czyli dopracowane, przemyślane melodie a improwizacje.


Myslovitz - Skalary, mieczyki, neonki

1. "Skalary, mieczyki, neonki cz.1"
2. "Theme From Road Movie"
3. "Man on the Machine"
4. "Życie to surfing"
5. "Isn't Anything"
6. "Beastie Fish"
7. "W sieci"
8. "Skalary, mieczyki, neonki cz.2"
9. "Nr 9"
10. "Czerwony notes błękitny prochowiec"
11. "Death of the Cocaine Dancer"
12. "Sean Penn Song"
13. "Skalary, mieczyki, neonki cz.3"
14. "Marie Minn Restaurant"

6 komentarzy:

  1. Świetnie, że opisałeś tę płytę, bo to chyba jednak moja ulubiona w dorobku Myslovitz. Może nie najłatwiejsza w osłuchiwaniu się, nie wpadająca szczególnie w ucho, ale ma "to coś", może większą dawkę nieprzewidywalności. Cokolwiek to jest - podoba mi się.

    No i wielkie osiągnięcie polskiego tekściarstwa - bez przepoetyzowania i truizmów, teksty, które nie rażą ucha wcale, są piękne!

    "Czerwony notes..." jakoś najbardziej we mnie został. Piosenka, do której często wracam.

    OdpowiedzUsuń
  2. O, i tak mi przyszło do głowy - może pokazuj okładki albumów?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za te miłe słowa :) Okładki albumów będą, ale jeszcze się zastanawiam jak je umieszczać :D

      Faktycznie, płyta jest stosunkowo ciężka w odbiorze, ale nie ma nic za darmo. Potrafi się odwdzięczyć jeśli już się "wgryziemy" i wsłuchamy.

      Usuń
  3. W sumie jakoś namiętnie Myslovitz nie słuchałam nigdy, raczej pojedyncze piosenki.

    OdpowiedzUsuń
  4. I wyłącz weryfikację obrazkową!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Usunąłem weryfikację i dodałem okładki albumów :)

      Usuń