piątek, 14 września 2012

Meddle

Jest to szósty krążek grupy Pink Floyd a zarazem ich pierwszy nagrany na magnetofonie szesnastośladowym. Płyta niezwykła, różnorodna a jednocześnie spójna. Największym zaskoczeniem jest tutaj chyba utwór Echoes, który trwa ponad 20 minut i w oryginale zajmował całą stronę winyla. Materiał nagrano w dwóch studiach - Abbey Road oraz Morgan Studios. Płyta zawiera wiele smaczków i, choć słuchałem jej wiele razy, cały czas zaskakuje i nurtuje. Ciągle odkrywam coś nowego.

Wchodząc do studia muzycy nie mieli konkretnego planu płyty. Nie mieli także żadnego gotowego pomysłu na jakikolwiek utwór. Floydzi są utożsamiani z tekstami pisanymi głównie przez Rogera Watersa, ale meddle jest inne. Tutaj każdy miał swój wkład w tę warstwę. Seria eksperymentów muzycznych jakie robili na początku nagrań były bezproduktywne i nazwano je nothings. Okazało się jednak, że jakoś udało się im to wykorzystać, bo powstało return of son of nothings, będące jednocześnie swoistym demem utworu echoes.

Ale wróćmy do początku. Album otwiera One of These Days. Jest to w zasadzie utwór instrumentalny, nie licząc jednej linijki tekstu. Głos ją wypowiadający jest sztuczny, niski i mroczny. Efekt taki osiągnięto poprzez nagranie wokalu z podwójną prędkością. Dodatkowo wokalista wypowiada ją na falsecie co dodatkowo zwiększyło wysokość. Jednak po zwolnieniu brzmi to nienaturalnie i dziwnie. Z innych ciekawostek - w utworze wykorzystano dwie gitary basowe dzięki czemu uzyskano hipnotyzującą linię melodyczną.

Idąc dalej natykamy się na A Pillow of Winds. Jeden z niewielu akustycznych utworów miłosnych w dorobku grupy. Przejście między tymi dwoma pierwszymi kawałkami (mam tu na myśli efekt wiatru) został wykorzystany na późniejszej płycie Wish You Were Here. Sam tytuł jest inspirowany grą mahjong w którą grali Waters i Mason ze swoimi żonami podczas ich pobytu we Francji

Trzecim utworem jest Fearless z chórem w tle. Śpiewacy pochodzili z chóru drużyny piłkarskiej F.C. Liverpool. Wykonują oni swój hymn - You'll Never Walk Alone. Kończy on także całą kompozycję razem z pojedynczymi gwizdami oklaskami. Spokojnie przechodzi do San Tropez. Jest to nawiązanie do wyjazdu do Francji całej grupy w 1970r. Lekko jazzowy klimat świetnie pasuje moim zdaniem do tekstu opowiadającego o pięknie i urokach tytułowej miejscowości. W utworze Seamus muzycy dali małą próbkę swojego poczucia humoru. Ten, stylizowany na bluesowy, kawałek zawiera odgłosy (szczekanie, wycie, itp.) psa, którym wówczas opiekował się Gilmour. Utwór jest często uznawany za jeden z najgorszych w całej twórczości floydów.

Wisienką na torcie jest ostatni, a zarazem najdłuższy utwór na płycie - Echoes. Opowiada o pochodzeniu, jestestwie i tożsamości. Tak naprawdę jest to wynik wszystkich eksperymentów jakie robili członkowie grupy - przepuszczanie odgłosów gitary przez leslie, nagrywanie dźwięków podłączanej gitary do różnych efektów, itd. Znajdziemy tutaj niezliczoną ilość efektów dźwiękowych - gitar wyjących jak jakieś dzikie stworzenia, wiatr, zamykanie drzwi. Z drugiej strony Echoes było kamieniem milowym, gdyż z materiału, który pozostał po sesji, stworzono Brain Damage z Dark Side of The Moon. A przynajmniej takie są przypuszczenia.

Okładka przedstawia ludzkie ucho pod wodą w zbliżeniu oraz kręgi na wodzie. Początkowym pomysłem projektanta okładki było zdjęcie odbytu pawiana. Jednak pomysł został szybko odrzucony przez całą grupę, która wolała mieć "podwodne ucho". Krąży stwierdzenie, że płyta jest lepsza niż jej okładka.

Meddle jest albumem poniekąd pionierskim i swego rodzaju kamieniem milowym dla grupy. Bardzo dopracowane kompozycje, dobrze sklejone w całość robią bardzo pozytywne wrażenie. Sama płyta w czasie jej wydania została ciepło przyjęta przez krytyków. Pomimo kiepskiej sprzedaży w stanach, w europie była bardzo popularna, szczególnie na wyspach.

Pink Floyd - Meddle
1. "One of These Days"
2. "A Pillow of Winds"
3. "Fearless"
4. "San Tropez"
5. "Seamus"
6. "Echoes"



Koń bez imienia


Przenieśmy się w piękne lata '70-te, ubiegłego wieku. A dokładniej do roku 1972. Zostaje wydany singiel promujący album grupy america. Utwór nosi nazwę A Horse with No Name. Choć początkowo zatytułowano go The Desert Song. Muzycy chcieli uchwycić gorący i suchy pustynny klimat. Było to też nawiązanie do obrazu Salvadora Dali oraz dziwnego konia z malowidła M.C. Eschera. Ponadto, jak powiedział jeden z twórców przeboju - Dewey Bunnell, pamiętał też jak w dzieciństwie podróżował przez Arizonę i Nowy Meksyk kiedy to jego rodzina mieszkała w bazie wojskowej w Vandenberg.

Nastrojowa ballada, hippisowski klimat i prosty, a czasem wręcz banalny tekst wystarczyły żeby utwór stał się hitem. Należy zwrócić tutaj uwagę na strój gitar bowiem nie jest on zupełnie typowy. Zaczynając od najniższego dźwięku - D E D G B D. Jest to wyjątkowy strój użyty jedynie w tym kawałku. Wszystkie inne były nagrywane w standardowym już stroju.

Choć kawałek został zakazany do puszczania w stacjach radiowych w kilku stanach, odniósł wielki sukces. Dotarł nawet na pierwsze miejsce list U.S. Billboard Hot 100. Nasuwa się jednak pytanie - czemu go zakazano? Otóż Horse oznacza w slangu heroinę. Uznano więc, że grupa promuje i przemyca teksty propagujące narkotyki. Jest to tylko inna interpretacja tytułu. A wracając jeszcze do tekstu - grupa go tworzyła będąc pod wpływem, popularnej wówczas, trawki co w pewnym stopniu tłumaczy niektóre wersy...


sobota, 8 września 2012

Arlekiny miłości



Nie mam tu na myśli książek. Moje odkrycie sprzed kilku dni - zespół Customs z albumem nazwanym Harlequins of Love. Niewiele nowych albumów mnie porywa czy zachwyca. Z tym jest zupełnie inaczej. Czemu tak jest? Bardzo dobre pytanie. Krążek ukazał się w zeszłym roku i jest to drugi album tej belgijskiej formacji. Jednak nie skreślajmy ich na samym początku. Śpiewają po angielsku więc nie ma się co martwić o zrozumienie tekstu. Pewnym niebezpieczeństwem związanym z europejskimi zespołami jest to, że będą wykonywać utwory w ich rodzimym języku (co też dodaje czasem uroku).

Ale przyjrzyjmy się bliżej tej niezwykłej płycie. Brzmieniem porównywani są do takich grup jak Interpol, The Killers. Można usłyszeć pewne podobieńśtwa, inspiracje. I tylko to, co dobrze świadczy. Całość utrzymana w klimatach solidnego rocka. Świetne kompozycje i porywające melodie okraszone urzekającym wokalem. Album otwiera Onwards & Upwards rozpoczyna się dość cyrkowo połączeniem dźwięku fortepianu i dzwonków żeby zaraz potem się rozkręcić na dobre.

Drugim kawałkiem, który jest utworem tytułowym a zarazem singlem promującym właśnie tę płytę jest Harlequins of Love. Tematyka banalna ale przedstawiona w nietypowy sposób. Właśnie przez wspomniane arlekiny. Opowiada o trudach miłości, o człowieku walczącym z przeciwnościami losu... Muzycznie usłyszymy dość prosty gitarowy riff, który szybko wbija się w pamięć i pozostaje na długo. Tak zresztą jest z większością nagrań na płycie.

Większość utworów z tej płyty opowiada o miłości i wszystkim co z nią związane. O trudach bycia razem, o nieszczęśliwej miłości, itp. Z drugiej strony czego się spodziewać po płycie o takim tytule? Pieśni o mechaniku samochodowym naprawiającym stare amerykańskie krążowniki szos? Chłopaki podeszli do tematu po swojemu i udało im się to dobrze moim zdaniem. Jest jednak kilka odniesień do zupełnie czego innego.

Minuet for a gentleman opowiada o końcu gentlemana właśnie. O bezsensie sytuacji w jakiej się znalazł. Wie kiedy zrobił dobrze a kiedy źle. Moment do którego doszedł w swoim życiu zmusił go do podjęcia decyzji. O zakończeniu wszystkiego, wybrania wykonania... Chyba najlepiej opisują to słowa:
"He's in the room and he don't know where to look
He's in the hol(taki hol - sprawdzić tłumaczenie) and he don't know where to go
He's On the roof and he don't know how to look down..."

Mroczny klimat Insanity's Famous Last Words muzycznie i tekstem świetnie pasuje do tytułu. Chyba ten kawałek najbardziej oddaje ich nawiązanie do twórczości The Killers. Klimat tworzone przez stosunkowo niewiele instrumentów, bo zwykły zestaw perkusyjny, klawisze i dwie gitary. Ale efekty i ich użycie jest poezją. Dodajmy wokal o odpowiedniej barwie a uzyskamy kawałek na prawdę dobrem muzyki.

Podsumowując. Płyta bardzo udana moim zdaniem. Słucha się praktycznie od początku do końca i aż szkoda coś pominąć. A kiedy nadchodzi koniec pozostaje jakaś pustka, że już nic więcej nie ma. Sądząc po tym w jakim kierunku rozwijają się muzycy grupy Customs należy z niecierpliwością wyczekiwać następnej płyty.


1. Onwards & Upwards
2. Harlequins
3. Samstag, Im Lido
4. Velvet Love
5. Minuet For A Gentleman
6. Toupee
7. Only After Dark
8. Insanity's Famous Last Words
9. Your Roses
10. The House Will Win



Jeden jedyny

A przynajmniej tak brzmi tłumaczenie The One and Only w wykonaniu Chesney'a Hawksa. Jest to tzw. one hit wonder, co po polsku można przetłumaczyć jako artystę jednego przeboju. I tak jest w rzeczywistości. U nas jest o wiele bardziej znany cover tego zacnego kawałka. Dopuścił się tego stachursky na swojej debiutanckiej płycie. Co prawda utwór nazywa się "Typ niepokorny" ale cała warstwa muzyczna jest identyczna jak w angielskim oryginale.

Ale nie mówmy o marnej podróbce, a wróćmy do pierwszego wykonania. Sam kawałek został napisany przez Nika Kershawa (bądź co bądź znanego artystę, choćby z The Riddle) a wykonany przez Chesney'a Hawksa. Opowiada o byciu sobą. Bohater śpiewa o tym, że nie da się zaszufladkować przez kogokolwiek i cokolwiek. Choćby ubierał uniformy a ktoś go wołał po "numerze" to on dalej pozostanie sobą i będzie robił wszystko po swojemu.

Teledysk nawiązuje do filmu, gdzie The One and Only zostało użyte po raz pierwszy. Buddy's song, bo taki tytuł nosi ta produkcja, opowiada historię młodego muzyka, który chce zajść dalej niż jego ojciec (poniekąd też muzyk, choć grający covery). Oglądając ten teledysk miałem nieodparte wrażenie, że twórcy wzorowali się na allenowskiej produkcji "purpurowa róża z kairu", gdzie bohater także wychodzi z ekranu kinowego i zakochuje się w dziewczynie z widowni.

Stosunkowo prosty tekst i łatwo wpadająca w ucho melodia - to oznaka lat '90 i ówczesnego brzmienia muzyki pop. Nie usłyszymy tutaj wysublimowanych dźwięków czy egzotycznych instrumentów. Nie oznacza to jednak że nie warto zupełnie się zatrzymać przy nim i wysłuchać.


poniedziałek, 14 maja 2012

da kilas czrankłylajz

Na samym początku dedykuję utwór Misi, przez którą niejako słucham ostatnio tego kawałka nałogowo wręcz. A spolszczona wersja wyszła od niej podczas zastanawiania się jak właściwie pisze się tranquilize. Utwór pochodzi z płyty o nazwie Sawdust. Ponadto nie jest to ich solowy projekt...

Jak można wyczytać na różnych serwisach przy nagrywaniu wziął udział nie kto inny jak sam Lou Reed. Potwierdzenie tych słów znajdujemy w teledysku, gdzie Brandon Flowers przechadza się po mrocznych wnętrzach domu Reed'a. Głosy obu muzyków można usłyszeć też w samym utworze, czasem tylko trzeba się lepiej wsłuchać.

O czym opowiada? O przemijaniu. Jeśli wpiszemy do słownika tytuł dowiemy się, że oznacza to stanie się cichym, spokojnym przez zażycie jakiś środków. Jednak tutaj do sprawy uspokojenia muzycy podeszli w inny sposób. Opowiada o momencie swojej śmierci, a przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie. W zasadzie należałoby się zastanowić nad tym jakie to dokładnie środki, ale tę zagadkę pozostawiam nierozwiązaną, bo myślę, że każdy znajdzie tu swoje rozwiązanie... Z ciekawostek o tekście - na koncertach Flowers zmieniał ostatnią linijkę. A dokładniej wyraz Bushes na vampires.

Brzmieniowo - cudeńko. Intro z chaotyczną bzyczącą gitarą, mocną linią basu i syntezatorami przeradzają się w podkład do tekstu - perkusja okrojona do minimum, akustyczna gitara i ta linia basu... Dobrze skomponowany materiał nagrany, który niesie wiele energii. Do tego dziecięce chórki nadające bardzo mroczny charakter muzyce. Całość kończy się spokojnym rozwiązaniem i wyciszeniem, tak jak sugeruje nazwa.

Moim zdaniem przemyślany i dopracowany kawałek bez zbędnych wodotrysków. Od początku do końca utrzymany klimat. Świetnie się komponuje z The Cure - Lullaby, ale o tym napiszę innym razem.

piątek, 11 maja 2012

Wieczór z YT

Tak. Dzisiaj zachęcony ciepłym, prawie letnim, wieczorem postanowiłem poszperać na YouTube. Szukałem czegoś spokojnego aby odpocząć po całym tygodniu. Muzyki, która ukoi nerwy, pozwoli oderwać się i zasiąść wygodnie w fotelu, przy przygaszonych światłach, w półmroku.  Przy okazji znalazłem kilka interesujących kawałków. Zacznijmy więc.

Na początek grupa Jazzanova z utworem Bohemian Sunset. Nie znajdziemy tutaj wiele tekstu, poza wokalizami. Jest to połączenie nu jazzu i elektroniki. Brzmi strasznie? Na papierze tak, w rzeczywistości jest to bardzo dobre połączenie. Usłyszymy wiele przeszkadzajek sprytnie wkomponowanych w elektroniczny bit. Gdyby nie męska i damska wokaliza utwór byłby bez duszy. Te dwa głosy zdecydowanie nadają mu charakteru.

Zaraz po Bohemian Sunset przenosimy się w bardziej melancholijne i tylko odrobinę spokojniejsze rejony. A to za sprawą zespołu Quantic i Time Is The Enemy. Instrumentalny, spokojny, z ciekawym teledyskiem w bardzo starym stylu. Ale nie chodzi tutaj o stylizację - co to to nie. Teledyskiem jest film nakręcony w okolicach lat dwudziestych ubiegłego wieku. Kamera jedzie ulicą i pokazuje jedną z amerykańskich głównych arterii. Stare samochody, pojazdy konne. Sama kompozycja jest stosunkowo prosta, ale wciągająca i nawet się człowiek nie obejrzy kiedy zmieni się utwór.

Kolejne odkrycie, choć już nieco starsze (przynajmniej ja natrafiłem na nie kilka tygodni temu) jest równie spokojne, choć bogatsze w tekst. W zasadzie o kilka zdań. Mowa o Pretty Lights - Finally Moving. Ciekawie zaaranżowany motyw gitarowy, który jest obecny od początku w zasadzie do samego końca, nie licząc krótkiej przerwy. Ale nie jest to nużące, jak mogłoby się wydawać. Dołączono flet, fortepian oraz perkusję z syntezatorami i scratchami. Połączenie takie tworzy niezwykły klimat, który naprawdę wciąga.

A na koniec coś żywszego - grupa o nazwie Slow Magic. I wcale nie kłamią - jest magia w ich utworach. Ciężko polecić tu jakiś konkretny utwór. Czy mówimy tutaj o połamanych bitach z Moon, żywszym Toddler Tiger czy cięższym brzmieniowo Feel Flows to zawsze znajdziemy ziarenko marzeń sennych. Kiedy słucham ich nagrań wyobrażam sobie baśniowy świat, gdzie wszystko jest możliwe, nie ma zmartwień. Odpływam zupełnie...

czwartek, 3 maja 2012

Gorące fusy

Taką nazwę nosi album bardzo znanej grupy Zabójcy. Jest to debiutancki krążek panów pochodzących z USA. Żywa i porywająca kompozycja promowana przez wpadające w ucho utwory. Należy przyznać, że jest to jedna z bardzo niewielu grup, która powstała po roku 2000 i jest w miarę znana i lubiana. O kim tak właściwie mowa? O The Killers i albumie Hot Fuss.

Płyta traktuje o dość uniwersalnych tematach - miłości i relacjach damsko-męskich. Wspominają Jenny, która była przyjaciółką któregoś z nich (a może nie była?). Później się dowiadujemy, że ktoś komuś powiedział... Że ona ma chłopaka, który wygląda raczej na dziewczynę.

Duża część materiału została oryginalnie nagrana jako demo, jednak grupa postanowiła je zatrzymać by pokazać swoją spontaniczność w tworzeniu. Mimo wszystko niektóre utwory zostały zremixowane w studiu. W związku z tym zatrzymajmy się na chwilę przy tytule Mr. Brightside. Opisuje on zazdrość i paranoję człowieka który podejrzewa zdradę u swojej partnerki. Jest to nawiązanie do niewiernej byłem dziewczyny Brandona Flowersa - frontmana zespołu. Na YT można znaleźć demo tego utworu, które zostało nagrane w zasadzie jeszcze przed właściwym składem.

Kilka kawałków zostało użytych do reklam. Należy przyznać, że wybrane zostały medialne kawałki, które momentalnie wpadają w ucho i niosą pozytywną dawką energii. Takim przykładem jest choćby All These Things That I've Done.

Płyta utrzymana w żywym i porywającym klimacie, choć znajdziemy też smętne ballady czy ciężkie kawałki (jak mój ulubiony Andy You're A Star), w których zdecydowane, przesterowane gitary, grające prosty do bólu motyw w połączeniu z tekstem...

Myślę, że jest to naprawdę udany debiutancki album. Cieszy mnie także, że po tylu latach wciąż dobrze się go słucha. Ponadto produkcja odbywała się przy udziale wszystkich członków a nie samego producenta, jak ma to miejsce w wielu przypadkach.

The Killers - Hot Fuss

1. "Jenny Was a Friend of Mine"
2. "Mr. Brightside"
3. "Smile Like You Mean It"
4. "Somebody Told Me"
5. "All These Things That I've Done"
6. "Andy, You're a Star"
7. "On Top"
8. "Change Your Mind"
9. "Believe Me Natalie"
10. "Midnight Show"
11. "Everything Will Be Alright"

wtorek, 1 maja 2012

Chillout

Dzisiejszy wieczór poszukiwań muzycznych i przeglądań serwisów muzycznych przyniósł zaskakujące odkrycie. Na jego temat w zasadzie zbieram informacje, bo w internecie jest ich mało. O czym mowa? O underset. Małe poszukiwania i mniej więcej wiadomo skąd jest ta grupa (artysta?) - z Rosji. Muzykę jaką wykonują sklasyfikować można jako techno, progressive techno, house... A po naszemu jest to raczej spokojna muzyka na długie ciepłe wieczory. Przynajmniej takie obrazy jawią mi się przed oczami kiedy słucham ich kawałków. Ze swojej strony polecam utwory Berlin oraz The End. Długie i bardzo uspokajające o ciekawym brzmieniu.

Tytuł mówi o chilloucie... Więc proponuję do undersetu dołożyć jeszcze Dariusa z utworem Maliblue. DJ z Francji serwuje nam spokojny letni klimat. Instrumentalne wykonanie jest dobrze przemyślane, nie dłuży się i wprowadza w świat gdzie czas płynie znaaacznie wolniej.

Na koniec Kartell - Love Strike. Delikatny wokal nadaje pewnej lekkości całej kompozycji. Nie do końca jestem pewien czy jest to jeden muzyk czy grupa. Zaryzykuję jednak stwierdzenie że jest to solowy projekt. Skąd? Francja.Wśród żywych kawałków znajdziemy ten - spokojny, stonowany... Jeśli macie inne takie ciekawe grupy, projekty, DJów czy cokolwiek - piszcie w komentarzach.

piątek, 27 kwietnia 2012

Gotowy na podłogę

Tak w dosłownym tłumaczeniu nazywa się jeden z singli grupy hot chip. Chodzi dokładnie o Ready for the Floor. Utwór o niezwykłym teledysku, chwytliwej nucie i niezbyt skomplikowanym tekście. Zaskakujące, że nie jest takim hitem jak mogłoby się wydawać.

Jak się o nim dowiedziałem? Od przyjaciółki (dzięki Misia za linka), która podesłała mi pewnego dnia linka pisząc iż lubi kawałek z pewnej reklamy perfum. Fragment jaki znalazł się we wspomnianym materiale fajnie brzmiał tylko w refrenie. Całość wykonywała pewna wokalistka imieniem Lissy Trullie. Jak się okazało był to cover. Po wysłuchaniu oryginału... Wszystko się diametralnie zmieniło. Pierwotna wersja jest w zupełnie innym stylu - gitary i rockowe brzmienie zastąpiły syntezatory. I bardzo dobrze. Uważam, że hot chip wykonali kawał dobrej roboty tworząc właśnie Ready For The Floor.

Pora na kilka ciekawostek. Skąd w tekście znalazło się zdanie You're my number one guy? Otóż, jak mówi Alexis Taylor, podobała mu się ta kwestia w filmie Batman, ale tym stworzonym przez Tima Burtona. Ponadto krążyła plotka jakoby pierwotnie utwór ten był stworzony z myślą o Kylie Minogue. Faktycznie zostali zapytani czy mogliby coś takiego zrobić. Odparli, że tak, ale nigdy do tego nie doszło. W odpowiedzi zawarli także, że Ready for the Floor byłoby najlepsze do tego celu.

Coś więcej o samym utworze. Usłyszymy tutaj prawie same syntezatory, głos z efektami. Skaczący bas. Ale znalazło się też miejsce dla gitary. Całość bardzo dobrze zgrana - praktycznie nie ma do czego się przyczepić. Przemyślana od początku do końca. Do tego chwytliwa melodia, prosty tekst o... o wyborach naszych w życiu, o czekaniu... Kwestia interpretacji. Polecam przesłuchać. Obowiązkowo z teledyskiem. I czemu ten kawałek nie jest takim hitem i nie jest tak znany?...

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Drzazga w tenisówkach stręczyciela

Jakiś czas temu dostałem ciekawy krążek od dobrej znajomej. Kiedy mi go dawała zachowywała się bardzo dziwnie. Była rozedrgana i wyglądała jakby zobaczyła coś bardzo strasznego. Trzęsącymi rękami podawała mi płytę. Kiedy pytałem co się dzieje, co jest powodem takiego stanu, rzuciła nerwowo - nic takiego, miałam ciężką noc... Ale wyglądała jakby tych nocy było już kilkadziesiąt z rzędu. Łamiącym się głosem powiedziała na odchodne, że muszę tego posłuchać bo robi wrażenie. Płyta trafiła na listę - do odsłuchania i w sumie zapomniałem o niej. Ale robiąc ostatnio porządki odgrzebałem ją.

Przypomniałem sobie co się działo jak ją dostałem. Wieczorem tego dnia siadłem więc wygodnie w fotelu uprzednio włączając odtwarzacz z płytą. Wydawała się że jest jakimś demem, albo domorosłą produkcją. Przynajmniej takie wrażenie wizualne sprawiała. Jednak po usłyszeniu pierwszych dźwięków... Dotarło do mnie, że nie jest to ot taka płyta. Choć momentami brzmiała radośnie i lekko... Całość okazała się wręcz hipnotyzująca. Wryło mi się w pamięć. Ale po drugim utworze nagle wszystko zgasło i się okazało, że jest awaria energetyczna i prądu nie będzie do następnego dnia. Spotkałem wczoraj tą znajomą. Wyglądała trochę lepiej, ale widać było zmęczenie i nieprzespane noce. Choć mówiła, że teraz sypia lepiej to jednak nie jest to ideał i ciągle coś ją męczy. Przycisnąłem ją delikatnie i wygadała się, że ta płyta sprowadza dziwne i straszne rzeczy na każdego kto ją przesłucha. No tak - nie przesłuchałem jej do końca. Wieczorem, ponownie zasiadłem w fotelu. Wsłuchując się w niezwykłe dźwięki w pewnym momencie odniosłem wrażenie jakby ktoś szedł w moją stronę, ale z tyłu. Takie bardzo prawdziwe i fizyczne uczucie. Spojrzałem za siebie ale nikogo nie było. No tak, w końcu mieszkam sam. Wróciłem do słuchania. Nie minęło kilka minut kiedy usłyszałem dziwny dźwięk dobiegający od strony drzwi pokoju. Kiedy odwracałem głowę w ich stronę zobaczyłem kątem oka jakby się coś poruszyło... Tej nocy nie spałem a słuchałem płyty w kółko. Kiedy nad ranem zasnąłem na kilka krótkich godzin śniły mi się bardzo dziwne rzeczy. Zaraz po wstaniu pojechałem do przyjaciela i powiedziałem mu o tym wszystkim. O dziwo płyta nigdzie u niego nie działała. W internecie znaleźliśmy informację, że Sneaker Pimps wydało dawno temu album Splinter. Odsłuchaliśmy całość i brzmiała identycznie. Jedyna różnica to taka, że po wysłuchaniu splinter'a nic strasznego się nie stanie. Niezwykle klimatyczny album o mrocznym brzmieniu gitar i kontrastującym wokalem. Grupa, którą można porównać do archive, ale tylko gatunkiem i po części brzmieniem. Podczas gdy twórczość archive działa na mnie wybitnie dobitnie to Sneaker Pimps są mroczniejsi, bardziej hipnotyzujący. Dodatkowo na korzyść tych drugich przemawia dobre zgranie całego materiału i brak wyskoków z rapem (w archive przeszkadza mi to miejscami).

Płytę sprzedałem za grosze jakiemuś chłopakowi. Choć nie był to zwykły krążek to coś mi mówiło, że lepiej się go pozbyć i kupić Sneaker Pimps - Splinter niż trzymać choćby na półce ten felerny podarunek... Mówił coś że zbiera niezwykłe wydania... Kilka godzin później czytałem gdzieś w internecie o zaginięciu...

Sneaker Pimps - Splinter
1. "Half Life"
2. "Low Five"
3. "Lightning Field"
4. "Curl"
5. "Destroying Angel"
6. "Empathy"
7. "Superbug"
8. "Flowers and Silence"
9. "Cute Sushi Lunches"
10. "Ten to Twenty"
11. "Splinter"
12. "Wife by Two Thousand"

sobota, 7 kwietnia 2012

Odkrycie!

Choć ma już 11 lat jest wciąż bardzo udanym projektem, bo nie jest to tylko i wyłącznie dzieło muzyczne. Będziemy się dziś poruszać w typowo elektronicznych klimatach ale z dozą japońskiej animacji, czyli anime. O czym mowa? Jeśli zapytamy się o teledysk, który tak naprawdę jest filmem stworzonym na potrzeby albumu to nazywać się to będzie interstellla 5555. Jeśli zapytamy o soundtrack do niego, czyli o sam album to będziemy pytać o Discovery. A kto stworzył całą muzykę? Odpowiedź jest bardzo prosta - daft punk!

Ten francuski duet nagrał bardzo dobrą płytę. Jest to ich drugi album, wydany właśnie w 2001r. W porównaniu do późniejszych nagrań i debiutanckiej płyty znacznie się różni klimatem. Dalej można usłyszeć ciekawe elektroniczne wynalazki, ale o wiele przyjemniej się ich słucha.

O czym jest płyta... Otóż opowiada ona historię zespołu z galaktyki interstella 555 a konkretniej z jednej z planet gdzie niebiescy ludzie grają na kosmicznych instrumentach. Jednak nagle przylatuje ufo i porywa tą czteroosobową grupę. Przelatują przez wielkie kręcące się lustro w kosmosie i puf - znajdują się niedaleko Ziemi. Co się dzieje podczas tej podróży, jaki jest ich "cel" na naszej planecie... Tego dowiecie się oglądając film. Opisując jednak treść muzyki opowiedziałbym zbyt wiele odnośnie filmu i cała przyjemność by się ulotniła.

A o czym jest warstwa muzyczna? Dobrze oddaje to co się dzieje, ale czasem nie pasuje mi utwór do tego co dzieje się na ekranie. Jeśli jednak słucha się jedynie płyty wszystko jest bardzo zgrane i spójne. Wokół motywu pojawiającego się w pierwszym utworze będą krążyć dalsze utwory. Czekają na nas żeby je odkryć.

Poza żywymi, wręcz dyskotekowymi brzmieniami z kawałków One More Time, Aerodynamic znajdziemy tutaj bardzo wciągające i zapadające w pamięć Harder, Better, Faster. Dla tych, którzy lubią siąść wygodnie w fotelu i wsłuchać się w ciepłe ballady polecam Something About Us czy Veridis Quo.

Skoro całość jest tak dobrze zgrana to czy pojedynczy wycinek w postaci jednego nagrania może służyć jako singiel i zachęta do przesłuchania płyty? Odpowiedź brzmi tak. Aż sześć singli promowało ten materiał co wcale nie oznacza, że kawałki są tak słabe, teksty rzewne i nieciekawe.

Ciężko cokolwiek pisać o tej płycie, bo każdy utwór jest bardzo dopracowany i przemyślany. Album ma już swoje lata i niektóre partie mogą wydawać się po jakimś czasie nużące. Jednak warto dać mu szansę i przesłuchać go od początku do końca a przy okazji obejrzeć kawałek dobrego anime (bardzo mi się podobała kreska).


Daft Punk - Discovery
1. "One More Time"
2. "Aerodynamic"
3. "Digital Love"
4. "Harder, Better, Faster, Stronger"
5. "Crescendolls"
6. "Nightvision"
7. "Superheroes"
8. "High Life"
9. "Something About Us"
10. "Voyager"
11. "Veridis Quo"
12. "Short Circuit"
13. "Face to Face"
14. "Too Long"

wtorek, 3 kwietnia 2012

Wróćmy do kopalni

Wróćmy do kopalni

Dzisiaj zajmiemy się składanką utworów a nie, jak dotychczas, albumem jednej grupy czy artysty. O czym konkretnie mowa? A o Back to Mine. Była to seria składanek gdzie całą listę układali inni muzycy. Byli to głównie wykonawcy muzyki elektronicznej lub DJe. Co za tym idzie można by się spodziewać dyskotekowych rytmów, idealnych do szaleństw na parkiecie w piątkowy lub sobotni wieczór. Jednak sytuacja ma się zgoła odmiennie. Utwory jakie znalazły się na takiej płycie to raczej muzyczny zapis życia po koncertach - coś na kształt afterparty. W gronie zespołów jakim dane było stworzyć takie składanki znaleźli się orbital, royksopp, faithless, groove armada, Liam prodigy czy morcheeba.

Jak znalazłem tak ciekawe wydawnictwo? Zupełnie przypadkiem podczas kompletowania dokonań grupy orbital dobrych kilka lat temu. Obecnie można część z nich dostać na allegro choćby - ceny różne, ale ogólnie przystępne. A czym dzisiaj się zajmiemy konkretniej? Miałem poważny dylemat podczas tej decyzji, bo każda jest niezwykła i nie wiadomo co wybrać. Ostatecznie jednak zdecydowałem się na wersję royskopp.

Po tym zespole oczekiwałem raczej stonowanych i wyważonych nowoczesnych brzmień. Jednak zaskoczył mnie dobór kawałków. Jest to mix utworów w klimacie disco z lat '80. Składankę otwiera zespół Talking Heads z utworem Born Under Punches (The Heat Goes On). Jeszcze bez wielkich rewelacji, ale wpada w ucho i dobrze nastraja na to co nas czeka w dalszej części.

A potem już dużo basu, skocznych rytmów i ciekawych brzmień syntezatorów sprzed trzydziestu lat. Esensją tego wszystkiego jest utwór Above & Beyond w wykonaniu Edgara Wintera. Typowa głęboka i mocna stopa, dobrze słyszalny bas... Jeśli dodamy do tego lekką gitarkę, syntezatory i kosmiczne plumkania dostajemy kwintesencję disco. Tę konwencję kontynuują Ray Mang & Nathan D'Troit w kawałku Off Side.

Początek płyty można w zasadzie porównać do początku dyskotekowej nocy. W miarę jak jej słuchamy, jak mija czas zmienia się nastrój i klimat muzyki. Ze skocznej, bardzo żywej przechodzi w nieco wolniejszą i stonowaną, ale wciąż bardzo energiczną. The New Birth i It's Been A Long Time zamykają całość kojąc nasze zmysły po tej niezwykłej nocy przepełnionej połączenie disco i funku.

Tę serię składanek polecam każdemu, bo można tu znaleźć w zasadzie wszystko. Stanowią także ciekawy dodatek do twórczości artystów jakimi sygnowane jest Back to Mine. Jedyny minus całego przedsięwzięcia jest taki, że powstało "jedynie" 28 części na przestrzeni prawie 10 lat.

Royksopp - Back to Mine

1. "Born Under Punches (The Heat Goes On)" – Talking Heads
2. "Sphinx" – Harry Thumann
3. "One More Round" – Kasso
4. "Ma Quale Idea" – Pino D'Angiò
5. "Above And Beyond" – The Edgar Winter Group
6. "Off Side" – Ray Mang
7. "Take A Chance" – Mr Flagio
8. "Platinum (Part Three-Charlesteon)" – Mike Oldfield
9. "Meatball" – Emmanuel Splice (a Röyksopp pseudonym) - this track is a remix of Platinum (Part Four-North Star) by Mike Oldfield
10. "That's Hot" – Jesse G
11. "Legs" – The Art Of Noise
12. "3A.M. (12" Version)" – I-Level
13. "Dirty Talk" – Klein + M.B.O.
14. "It Ain't Easy" – Supermax
15. "Could Heaven Ever Be Like This" – Idris Muhammad
16. "Night People" – Guy Dalton
17. "Get Closer" – Valerie Dore
18. "Can't Be Serious" – Ginny
19. "I'm Never Gonna Tell It" – Funkadelic
20. "It's Been A Long Time" – The New Birth

niedziela, 1 kwietnia 2012

Lubię placki!

Zasady ogólne

Art. 16. 1. Kierującego pojazdem obowiązuje ruch prawostronny.

2. Kierujący pojazdem, korzystając z drogi dwujezdniowej, jest obowiązany jechać po prawej jezdni; do jezdni tych nie wlicza się jezdni przeznaczonej do dojazdu do nieruchomości położonej przy drodze.

3. Kierujący pojazdem, korzystając z jezdni dwukierunkowej co najmniej o czterech pasach ruchu, jest obowiązany zajmować pas ruchu znajdujący się na prawej połowie jezdni.

4. Kierujący pojazdem jest obowiązany jechać możliwie blisko prawej krawędzi jezdni. Jeżeli pasy ruchu na jezdni są wyznaczone, nie może zajmować więcej niż jednego pasa.

5. Kierujący pojazdem zaprzęgowym, rowerem, wózkiem rowerowym, motorowerem, wózkiem ręcznym oraz osoba prowadząca pojazd napędzany silnikiem są obowiązani poruszać się po poboczu, chyba że nie nadaje się ono do jazdy lub ruch pojazdu utrudniałby ruch pieszych.

6. Kierujący pojazdem znajdującym się na części jezdni, po której jeżdżą pojazdy szynowe, jest obowiązany ustąpić miejsca nadjeżdżającemu pojazdowi szynowemu.

7. Na skrzyżowaniu i bezpośrednio przed nim kierujący rowerem, motorowerem lub motocyklem może poruszać się środkiem pasa ruchu, jeśli pas ten umożliwia opuszczenie skrzyżowania w więcej niż jednym kierunku, z zastrzeżeniem art. 33 ust. 1.

Popcorn

Przepis na popcorn:
1. Bierzemy pieniądze na popcorn (okolice 2-3 złociszy)
2. Idziemy do sklepu
3. Kupujemy popcorn
4. Wracamy do domu
5. Rozpakowujemy zakup
6. Wrzucamy go do mikrofalówki
7. Cieszymy się pysznym jadłem

...Albo zapuszczamy grupę hot butter i kawałek popcorn ;) 

sobota, 31 marca 2012

Majloł zajletoł

Tak... tak... tak właśnie się wymawia nazwę piątego studyjnego krążka grupy Coldplay. Czym tym razem zaskoczyła nas grupa z wysp? W zasadzie nijakością i ... i chyba tyle. Jest to płyta bardzo słaba w porównaniu do poprzednich dokonań. Już ich poprzedni krążek, o strasznie zawiłej nazwie (w skrócie viva la vida), został chłodno przyjęty. Nie dziwię się takiemu stanowi rzeczy - faktycznie był słaby, ale znalazło się kilka cukierków do posłuchania. Tutaj sytuacja jest trochę podobna z tą różnicą, że nie ma całych fajnych utworów a jedynie ich fragmenty. A to już nie zapowiada się ciekawie.

Cofnijmy się do początków grupy i albumu Parachutes. To on tak naprawdę zdefiniował przyszłe brzmienie zespołu. Melancholijne, spokojne ale jakże głębokie brzmienie oraz dopracowane i przemyślane teksty. Nie gorzej było na A Rush of Blood to the Head skąd pochodzą takie hity jak The Scientist, Clocks czy In My place. Kolejny - X&Y z kawałkiem w którym się zakochałem w brzmieniu organów, czyli Fix You. Nagle coś się stało i muzykom chyba uderzyła woda sodowa do głów, albo się znudzili, albo nie wiem co, ale wydali coś co zupełnie nie pasuje do nich. Podobne rzeczy wyczyniali choćby Franz Ferdinand, ale im to wyszło na dobre. Coldplay niestety nie a dowodem na to jest, wspomniana już wcześniej, viva la vida.

Ale wróćmy do Mylo Xyloto. Lekkie teksty, cukierkowe brzmienie i wręcz dyskotekowe tanie rytmy. To chyba najlepsze podsumowanie płyty. Zaryzykuję stwierdzenie, że wodzionka ma więcej treści niż mylo. Zacznijmy od promocji płyty, czyli singli. Na pierwszy ogień idzie wszędobylskie Paradise. Melodia wpadająca w ucho tylko dzięki częstemu puszczaniu tegoś kawałka przez stacje radiowe. Słaby wokal, nieciekawa linia melodyczna i dość monotonna. Drugim jest Every Teardrop Is a Waterfall. Powinien jakoś pozostać w pamięci. Zachęcać do zapoznania się z materiałem... Nic specjalnego. Ostatnim singlem jest Charlie Brown... jest i już.

Starałem się wsłuchać w płytę. Wyłuskać jakieś ciekawe rzeczy, usłyszeć to coś. Ale nic takiego się nie stało. Jedyną rzeczą z której jestem jakkolwiek zadowolony to proste ale sympatyczne solo gitar. Oczywiście w utworach gdzie się takie pojawia. Ale te fragmenty łatwo zgubić w tej nijakości płyty. Wszystkie piosenki na jedno kopyto - dajmy wokal przez lekki efekt, dodajmy cukierkowego brzmienia (bardzo jasne, wręcz błyszczące) aby się nastolatkom spodobało i żebyśmy brzmieli jak Mika czy Owl City. Do tego gdzieś tam gitary i teksty, ale nie wysilajmy się. I tak oto powstało to co możemy usłyszeć na Xyloto. Do tego duet z Rihanną... Bez komentarza.

Coldplay - Mylo Xyloto

1. "Mylo Xyloto"
2. "Hurts Like Heaven"
3. "Paradise"
4. "Charlie Brown"
5. "Us Against the World"
6. "M.M.I.X."
7. "Every Teardrop Is a Waterfall"
8. "Major Minus"
9. "U.F.O."
10. "Princess of China" (featuring Rihanna)
11. "Up in Flames"
12. "A Hopeful Transmission"
13. "Don't Let It Break Your Heart"
14. "Up with the Birds"

Poczuć Song of the Day

Mam zaszczyt rozpocząć nowy cykl - Song of the Day. Codziennie będę zamieszczał i pokazywał jakiś jeden utwór, który danego dnia mnie zaskoczył, szczególnie zapadł w pamięć, chodził za mną. Tyle tytułem wstępu aby nie przedłużać.

Dzisiejszym utworem jest Feel. Ale nie chodzi tu o zespół a o kawałek Robbie'go Williamsa z płyty Escapology. Pierwszy raz usłyszałem go na polskiej vivie (tak, wtedy jeszcze viva grała czasem normalną muzykę) w okolicach roku 2002. Feel jest jednym z czterech singli promujących tę płytę.

Ciekawym jest, że tak naprawdę piosenka została nagrana w 1999r jako demo. Jednak Robbie postanowił nagrać ponownie wokal, ale nie udało mu się zrobić tego tak dobrze jak chciał. Koniec końców kawałek znalazł się na płycie tak jak brzmiał na demie. Sam singiel pokrył się złotem w kilku krajach, stał się hitem o którym wówczas gdzieś każdy słyszał.

Sam utwór ma stosunkowo banalny tekst opowiadający o chęci poczucia w końcu prawdziwej miłości. Mimo tego jest doskonałym kawałkiem który dzięki swojej melodii, wykonaniu i wykończeniu zapada głęboko w pamięć. Czemu o nim piszę? Siedząc przy śniadaniu zwyczajnie usłyszałem go w radiu i przypomniało mi się jak pierwszy raz go usłyszałem a później jak udało mi się zdobyć płytę...

piątek, 30 marca 2012

Galaktyczna podróż poza granice częstotliwości


Zawiły tytuł zapowiadający recenzję albumu Out of Frequency grupy The Asteroids Galaxy Tour. Płyta jest bardzo świeża, gdyż została wydana w tym roku. Dajmy się porwać żywym i porywającym dźwiękom tego niezwykłego duetu.

Zespół tworzą wokalistka Mette Lindberg oraz producent Lars Iversen. Do występów na żywo zatrudniają profesjonalnych muzyków, ale do płyt studyjnych nie ma takiej potrzeby. Gwiazdą jest przepiękna Mette o uroczym i ślicznym głosie. Nie wyobrażam sobie nikogo innego na wokalu. Do tego przemyślana i doskonale skomponowana muzyka Larsa i mamy mieszankę wybuchową.

O czym właściwie opowiada płyta? Jest to niezwykła i porywająca podróż poza granice. Mamy okazję poznać świat jaki kreują przed nami Mette oraz Lars. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie na każdą okazję. Od lekkich, młodzieńczych utworów przez typowo dyskotekowe rytmy aż po ciężkie uderzenie. Elektroniczne oczywiście.

Trzy pierwsze utwory są jedynie przedsmakiem tego co nas czeka dalej. Gold Rush, Pt.1 oraz Pt.2 choć brzmieniowo podobne doskonale się uzupełniają. Pierwszy można uznać za swoiste intro do Dollars in the Night, podczas gdy drugi może posłużyć za outro. Bo jak się bawić to na bogato.

Co dalej? Same smakowite kąski. Major i Heart Attack są moim zdaniem najlepszymi utworami na całej płycie. Co wcale nie oznacza, że pozostałe są średnie czy wręcz słabe. Co to to nie. Równie porywającymi są także tytułowe Out of Frequency czy Dollars in the Night. Odpoczniemy przy nieco wolniejszych i spokojniejszych Theme From 45 Eugenia (o nieco rozlazłym brzmieniu) lub Cloak and Dagger. Jeśli ktoś szuka cukierkowego i młodzieńczego utworu jednocześnie nawiązującego do retro - polecam Suburban Space Invader. Któż nie pamięta słynnej gry space invaders? Ale uważajcie, bo najeźdźcy z kosmosu będą wysysać wam życie i duszę...

Ale od czego mamy przyjaciół! Co z tego że ktoś chce zostać naszym Fantasy Friend, ale za to forever. Do tego może uratować  waszą duszę! Ale musisz uważać żeby nie znalazła cię mafia. Bo źli chłopcy cię znajdą, aresztują... dalej już wiesz co się stanie... Ale to się dzieje wszędzie i zawsze, nie pozostaje nic innego odrzucić wszelkie próby zmiany tego stanu rzeczy.

Trzeba przyznać, że cały album brzmi dość świeżo jak na tak niedawno wydany krążek. Jest to jeden z tych typów kiedy zaczynamy słuchać płyty i nagle się kończy muzyka, bo przesłuchaliśmy już wszystko. Czy to źle? Gdyby pozostawał niedosyt, że mogło trwać jeszcze albo że czegoś brakuje jednak to tak. Jednak tutaj jest zupełnie inaczej. Mimo końca człowiek ma ochotę posłuchać jej jeszcze raz. Tak właśnie powinien się kończyć taki album - kusić i zachęcać do kolejnego odsłuchania i kolejnego.


The Asteroids Galaxy Tour - Out Of Frequency

1. "Gold Rush, Pt. 1"
2. "Dollars in the Night"
3. "Gold Rush, Pt. 2"
4. "Major"
5. "Heart Attack"
6. "Out of Frequency"
7. "Cload and Dagger"
8. "Arrival of the Empress (Prelude)"
9. "Theme from 45 Eugenia"
10. "Mafia"
11. "Ghost in my Head"
12. "Suburban Space Invader"
13. "Fantasy Friend Forever"
14. "When it comes to Us"

P.s.
Wpadłem jeszcze na pomysł Song of the Day czyli codziennie rano zamieszczany byłby jakiś kawałek z którym autentycznie się budzimy i który tak naprawdę towarzyszy nam przez cały dzień. Jak wam się podoba taki pomysł moi drodzy?

czwartek, 29 marca 2012

Rybki z Mysłowic

Przewrotny tytuł zwiastujący niezwykłą płytę grupy Myslovitz. Skalary, mieczyki, neonki, bo o niej mowa, jest wybijającym się albumem spośród całego dorobku zespołu. Pamiętam jak kilka lat temu wpadła w moje ręce i jak jej słuchałem po raz pierwszy, drugi, piąty i ciągle coś mi nie pasowało w niej. To nie był Myslovitz z poprzednich płyt. Niedawno postanowiłem sobie odświeżyć twórczość polaków i trafiłem także na ten album.

Materiał został nagrany podczas sesji nagraniowej do Korova Milky Bar. Czemu więc tak bardzo różnią się te dwa krążki? Otóż skalary są albumem prawie w całości improwizowanym. Zespół poszedł na żywioł i postanowił poeksperymentować z brzmieniem. Co wyszło?

Materiał diametralnie różniący się od poprzednich dokonań grupy. Całość utrzymana w klimacie tajemnic, nocy, niezwykłości... Brzmienie niczym z marzeń sennych na bardzo różne tematy. Jednym słowem czysta psychodelia w jednym z najlepszych z polskich wydań (lepsza jest chyba już tylko ścianka, ale o niej innym razem). Czego można się spodziewać? Doskonałego wokalu Artura Rojka, choć znajdziemy go jedynie na czterech utworach. Przemka Myszora na klawiszach oraz na gitarze wyczarowuje nam niezwykłe brzmienia z instrumentów. Wojtek Powaga na gitarze prowadzącej, Wojtek Kuderski - perkusja, Jacek Kuderski - bas oraz drugi wokal.

Krążek otwierają Skalary, mieczyki, neonki, część 1 oraz Theme From Road Movie. Spokojne, wciągające i niezwykle klimatyczne utwory będące jedynie wstępem do dalszej części. A tam znajdziemy żywsze i ostrzejsze brzmienia, jak choćby w utworze W sieci czy Dance of the Cocaine Dancer. Co jakiś czas natkniemy się na kolejne części (w sumie na całej płycie aż trzy) Skalarów, mieczyków, neonków.

Ale żeby nie było tak kolorowo płyta nie jest ideałem. Fajnie, że muzycy puścili wodze fantazji i postanowili wydać swoje improwizacje. Niestety wiąże się to z licznymi moim zdaniem niedociągnięciami. Miejscami ma się wrażenie, że komuś zabrakło pomysłu i zupełnie na odczepnego zagrał jakąś partię. Część utworów jest od początku do końca dobra, ale te gorsze są jedynie materiałem z którego coś mogłoby być... Na przykład dobre intro, solówka, ale w środku zupełny brak pomysłu.

Zatrzymajmy się jeszcze przy utworach gdzie pojawił się wokal. Życie to surfing stał się jednocześnie singlem promującym. Porównanie życia do surfingu jest bardzo trafne moim zdaniem. Doskonały tekst i wokal Artura Rojka świetnie współgrają i wpasowują się w klimat całego utworu.  Czerwony notes błękitny prochowiec i kolejny tekst. Traktujący o naszej przeszłości i zatrzymujący się przy niej na chwilę. Wspomnienia... O tym czym dla nas są, czy bylibyśmy teraz zdolni do takich "wyczynów" jak wtedy. Jednocześnie tęsknimy za tym co było i wiemy doskonale, że to przeminęło i nigdy nie wróci... Jedynym minusem jest stosunkowo długie i średnio ciekawe intro. W sieci opowiada o mediach i złudzeniach jakie kreują. Mimo upływu tylu lat tekst jest chyba nawet bardziej aktualny niż kiedy został wydany, gdyż "sieć" wkradła się obecnie w niemal każdy zakamarek naszego życia. Ostatnim nagraniem z wokalem jest Marie Minn Restaurant. Bardzo spokojny, cichy i delikatny utwór z ledwo przebijającym się momentami głosem, ale czy nie tak jest właśnie w środku dnia w malutkiej restauracji gdzie za ladą stoi drobna urocza dziewczyna przypatrująca się pędzącemu światu za witryną oraz gościom przy stolikach...

Podsumowując album wart jest przesłuchania mimo kilku bardzo średnich utworów. Należy pamiętać, że nie jest to album jak reszta czyli dopracowane, przemyślane melodie a improwizacje.


Myslovitz - Skalary, mieczyki, neonki

1. "Skalary, mieczyki, neonki cz.1"
2. "Theme From Road Movie"
3. "Man on the Machine"
4. "Życie to surfing"
5. "Isn't Anything"
6. "Beastie Fish"
7. "W sieci"
8. "Skalary, mieczyki, neonki cz.2"
9. "Nr 9"
10. "Czerwony notes błękitny prochowiec"
11. "Death of the Cocaine Dancer"
12. "Sean Penn Song"
13. "Skalary, mieczyki, neonki cz.3"
14. "Marie Minn Restaurant"

środa, 28 marca 2012

Powitanie z audioslave

Na wstępie chciałbym przywitać wszystkich czytelników. Będę się starał codziennie opisywać albumy muzyczne. Jeden dzień - jeden album.

A zaczynamy od grupy audioslave i krążka o takim samym tytule. Jest to debiutancki album tej supergrupy. Czemu nazwałem ją supergrupą? Powód jest bardzo prosty. Otóż członkami są muzycy z Rage Against The Machine (Tom Morello, Brad Wilk oraz Tim Commerford) a na wokalu słyszymy znajomy głos Chrisa Cornella. Płyta z gatunku alternatywnego rocka, post-grunge'u. Cały materiał jest o tyle ciekawy, że można się tu dopatrywać połączenia brzmień grup Soundgarden oraz Rage Against The Machine. To właśnie wyróżnia ten tytuł spośród całej dyskografii zespołu (de facto wydali jedynie trzy krążki).

O czym tak właściwie jest to wszystko? Słuchając tekstów utworów i spoglądając na ich listę mam nieodparte wrażenie, że muzycy postanowili stworzyć rockową ścieżkę do filmu Vanishing Point. Moim zdaniem doskonale wywiązali się z tego zadania. Świetnie opowiedziana, a właściwie zagrana, treść całego filmu. Usłyszymy spokojne ballady, które skłaniają do przemyśleń, ostre brzmienie gitar tak charakterystyczne dla pościgów ale i hipnotyczne utwory, które wwiercają się w nasz umysł.

Całość otwiera utwór Cochise, który jednocześnie był jednym z pięciu singli promujących tę płytę. Żywiołowy, porywczy i zapowiadający świetną zabawę jaka nas czeka w dalszej części. Czasem zdarza się tak, że pierwszy kawałek jest zachwycający i zwiastujący świetny materiał, ale po chwili okazuje się, że nie jest wcale tak kolorowo. Tutaj na szczęście jest inaczej. Cochise jest jedynie wstępem do tego co się dzieje dalej...

...a dzieje się wiele. Jeśli ktoś kojarzy film Vanishing Point to teledysk do drugiego utworu pt. Show Me How To Live może mu się spodobać... Tak samo jak wielbicielom starych sportowych amerykańskich samochodów. Idealnie nadaje się do słuchania podczas samotnej wyprawy samochodowej. Dynamiczny, doskonale zrealizowany utwór, którego słucha się z przyjemnością. A do tego wspaniały teledysk.

Choć singlami były ballady (mowa tutaj o Like a Stone, I am the Highway) to na płycie znalazło się także kilka żywszych momentów. Ale o nich za chwilę. Zatrzymajmy się na moment właśnie na tych dwóch utworach. Spokojne ballady, delikatnie kołyszące i kojące nasze zszargane nerwy. To chyba najlepszy ich opis. Jeśli dodamy wpadającą w ucho melodię mamy doskonały materiał na szczyty list przebojów.

Znajdziemy także hipnotyczny Hipnotize, który razem z Bring Em Back Alive pokazuje co naprawdę można zrobić z brzmieniem gitary. Vocoder, mocne przesterowane brzmienie a do tego twórcze podejście do sprawy i mamy kwaczącą gitarę ale także wydające jęczące, jakby wołające o życie, dźwięki. Nie sposób także docenić tutaj kunsztu gitarzysty, który zasłynął już wcześniej w grupie Rage Against The Machine, czyli Tom Morello.

Podsumowując - album audioslave jest naprawdę świetnie skomponowanym krążkiem, który cały czas krąży wokół, wspomnianego już wcześniej filmu, Vanishing Point. Jest to nowoczesna ścieżka dźwiękowa opowiadająca historię Kowalskiego...

Audioslave - Audioslave

1. "Cochise"
2. "Show Me How to Live"
3. "Gasoline"
4. "What You Are"
5. "Like a Stone"
6. "Set It Off"
7. "Shadow on the Sun"
8. "I Am the Highway"
9. "Exploder"
10. "Hypnotize"
11. "Bring Em Back Alive"
12. "Light My Way"
13. "Getaway Car"
14. "The Last Remaining Light"