poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Drzazga w tenisówkach stręczyciela

Jakiś czas temu dostałem ciekawy krążek od dobrej znajomej. Kiedy mi go dawała zachowywała się bardzo dziwnie. Była rozedrgana i wyglądała jakby zobaczyła coś bardzo strasznego. Trzęsącymi rękami podawała mi płytę. Kiedy pytałem co się dzieje, co jest powodem takiego stanu, rzuciła nerwowo - nic takiego, miałam ciężką noc... Ale wyglądała jakby tych nocy było już kilkadziesiąt z rzędu. Łamiącym się głosem powiedziała na odchodne, że muszę tego posłuchać bo robi wrażenie. Płyta trafiła na listę - do odsłuchania i w sumie zapomniałem o niej. Ale robiąc ostatnio porządki odgrzebałem ją.

Przypomniałem sobie co się działo jak ją dostałem. Wieczorem tego dnia siadłem więc wygodnie w fotelu uprzednio włączając odtwarzacz z płytą. Wydawała się że jest jakimś demem, albo domorosłą produkcją. Przynajmniej takie wrażenie wizualne sprawiała. Jednak po usłyszeniu pierwszych dźwięków... Dotarło do mnie, że nie jest to ot taka płyta. Choć momentami brzmiała radośnie i lekko... Całość okazała się wręcz hipnotyzująca. Wryło mi się w pamięć. Ale po drugim utworze nagle wszystko zgasło i się okazało, że jest awaria energetyczna i prądu nie będzie do następnego dnia. Spotkałem wczoraj tą znajomą. Wyglądała trochę lepiej, ale widać było zmęczenie i nieprzespane noce. Choć mówiła, że teraz sypia lepiej to jednak nie jest to ideał i ciągle coś ją męczy. Przycisnąłem ją delikatnie i wygadała się, że ta płyta sprowadza dziwne i straszne rzeczy na każdego kto ją przesłucha. No tak - nie przesłuchałem jej do końca. Wieczorem, ponownie zasiadłem w fotelu. Wsłuchując się w niezwykłe dźwięki w pewnym momencie odniosłem wrażenie jakby ktoś szedł w moją stronę, ale z tyłu. Takie bardzo prawdziwe i fizyczne uczucie. Spojrzałem za siebie ale nikogo nie było. No tak, w końcu mieszkam sam. Wróciłem do słuchania. Nie minęło kilka minut kiedy usłyszałem dziwny dźwięk dobiegający od strony drzwi pokoju. Kiedy odwracałem głowę w ich stronę zobaczyłem kątem oka jakby się coś poruszyło... Tej nocy nie spałem a słuchałem płyty w kółko. Kiedy nad ranem zasnąłem na kilka krótkich godzin śniły mi się bardzo dziwne rzeczy. Zaraz po wstaniu pojechałem do przyjaciela i powiedziałem mu o tym wszystkim. O dziwo płyta nigdzie u niego nie działała. W internecie znaleźliśmy informację, że Sneaker Pimps wydało dawno temu album Splinter. Odsłuchaliśmy całość i brzmiała identycznie. Jedyna różnica to taka, że po wysłuchaniu splinter'a nic strasznego się nie stanie. Niezwykle klimatyczny album o mrocznym brzmieniu gitar i kontrastującym wokalem. Grupa, którą można porównać do archive, ale tylko gatunkiem i po części brzmieniem. Podczas gdy twórczość archive działa na mnie wybitnie dobitnie to Sneaker Pimps są mroczniejsi, bardziej hipnotyzujący. Dodatkowo na korzyść tych drugich przemawia dobre zgranie całego materiału i brak wyskoków z rapem (w archive przeszkadza mi to miejscami).

Płytę sprzedałem za grosze jakiemuś chłopakowi. Choć nie był to zwykły krążek to coś mi mówiło, że lepiej się go pozbyć i kupić Sneaker Pimps - Splinter niż trzymać choćby na półce ten felerny podarunek... Mówił coś że zbiera niezwykłe wydania... Kilka godzin później czytałem gdzieś w internecie o zaginięciu...

Sneaker Pimps - Splinter
1. "Half Life"
2. "Low Five"
3. "Lightning Field"
4. "Curl"
5. "Destroying Angel"
6. "Empathy"
7. "Superbug"
8. "Flowers and Silence"
9. "Cute Sushi Lunches"
10. "Ten to Twenty"
11. "Splinter"
12. "Wife by Two Thousand"

3 komentarze:

  1. No w końcu się zebrałam do napisania komentarza. Przy całej mojej ogromnej sympatii (i podziwie) dla Archive, projekty Chrisa Cornera w ogólnym rozrachunku przemawiają do mnie o wiele bardziej. Dam Ci czas na parę własnych recenzji, a potem pewnie będę marudzić o IamX. Ale nie o tym teraz.
    A czemu bardziej do mnie przemawiają? Podejrzewam, że mnie rapowane wstawki drażnią o wiele bardziej niż Ciebie ;). A poza tym w Archive czasami brakuje mi spójności. Rozumiem, że zespół może być nieprzewidywalny, ale jak mi się czasami wydaje że to cztery różne zespoły to już jest coś nie halo (osobno rap, osobno pani, osobno dwie męskie barwy głosu i dwie estetyki - ta przytłaczająca w klimacie again i ta lekka, aksamitna, obie ładne, ale chyba nie lubię być aż tak zaskakiwana, moim stałym rytuałem podczas słuchania archive jest pomijanie niektórych piosenek, do których ostatecznie wracam, ale w porządku przeze mnie ustalonym)
    Zgodzę się całkowicie, że album Splinter jest niepokojący. Ale czy rzeczywiście w takim "creepypastowym" klimacie? Moim zdaniem nie do końca. Takim już trademarkiem Cornera jest śpiewanie o narkotykach, ekscesach seksualnych, samotności, braku akceptacji. Ale to właśnie nie jest takie międlenie jak w przypadku wielu artystów którzy układają smutne piosenki bo tak jest łatwiej. Cornerowi sie wierzy, kiedy on śpiewa
    "strike me down
    i'll be everything i'm not"
    i powtarza ten drugi wers jak mantrę to czuje się, że albo faktycznie przeżył porzucenie swojej osobowości albo jest genialnym aktorem (ja tam nie wiem, nigdy mnie biografie artystów szczególnie nie interesowały). Płyta jest bardzo spójna jak na takiego świeżaka, wręcz zaskakująco spójna. Nie dziwię się, że zespół nie płakał po wokalistce, dzięki Chrisowi nabrał nowej jakości.
    I jeszcze jedno, co uwielbiam w tym kawałku świetnej muzyki. Te przygnębiające melodie są przez Cornera spiewane ot tak, jakby od niechcenia, nastrój przytłoczenia i grozy nie jest budowany przez żadne udziwnienia i fajerwerki, album brzmi tak... no normalnie. Bez marajakeryjowania (czego nienawidzę). Ale spróbujcie już po osłuchaniu powtórzyć niektóre z tych melodii. Graniczy to momentami z cudem. Uwielbiam to u tego wokalisty, nie musi niczego udowadniać: że śpiewa, że umie budzić uczucia. Robi to i tyle. On sam wie, że umie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgodzę się - w archive brakuje spójności, ale dla mnie to ma pewien urok. No może poza wstawkami rapowymi.
    Tak, album jest spójny, prawdziwy, mroczny... Wokalista prawdziwy i tak śpiewający to skarb. Płyty słuchałem kilka razy i faktycznie - powtórzyć, czy czasem nawet przypomnieć sobie jakiś kawałek jest ciężko. Ale to wcale nie przekreśla płyty. Uznałbym to za zaletę, bo zachęca to do powrotu do niej. Ujmuje i trafia do słuchacza tymi tekstami. Kreuje nastrój - z ciężkiego i mrocznego potrafi przejść do teoretycznie lekkiego, dającego wytchnienie, po czym i tak wraca do "szarej rzeczywistości". A czy od niechcenia? Kawałki po prostu śpiewa, nic na siłę tylko lekko, jakby wszystko mu było jedno co się stanie - on to wykona tak jak chce i tak żeby mu się podobało. Chwyta za serce słuchacza...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale ja tej niemożliwości powtórzenia wcale nie traktuję jako wady, wręcz przeciwnie. To sprawia, że album jest intrygujący i staje się wyzwaniem dla słuchacza.

    OdpowiedzUsuń